Biegiem

Biegiem

czwartek, 24 marca 2016

Ewa Chodakowska Metamorfoza - ćwiczenia z piłką - recenzja

Wpadł w moje ręce trening Ewy Chodakowskiej: Metamorfoza. Jest to trening przy wykorzystaniu piłki. Takiej dużej, dmuchanej ;) Niby można wykonywać cały zestaw bez niej ale dla mnie to całkowicie bez sensu. Jeśli ktoś nie ma piłki i nie ma zamiaru jej nabyć to niech sobie daruje. Ćwiczenia bez piłki są proste, zwykłe, wiele nie wniosą.
http://sklep.bebio.pl

Ja piłkę mam, musiałam ją tylko wygrzebać z szafy i napompować. A przy okazji przekonałam się, że ma magiczne właściwości, o których będzie mowa później.

Do treningu podeszłam dość sceptycznie. Lubię ćwiczyć z Ewą ale większość jej treningów przeznaczona jest dla osób początkujących. Ulubionym treningiem moim jest Turbo Wyzwanie. Często do niego wracam. Podoba mi się, bo nie jest nudny, ćwiczenia szybko się zmieniają. Podobnie jest w Metamorfozie. Ten trening także polubiłam i będę do niego wracać.

Pierwszy raz był dużym zaskoczeniem. Nie sądziłam, że Ewa mnie zaskoczy. A jednak!
Trening jest podzielony na 10 rund.
Każda runda składa się z dwóch ćwiczeń powtórzonych razy 3, rozliczanych w czasie.
Każde ćwiczenie wykonujemy przez 30 sekund. Potem przerwa 10 sekund na zmianę pozycji i dalej, kolejne ćwiczenie.

Trening przy poprawnym wykonaniu jest dość intensywny. Nie aż tak, żeby zalały poty ale mięśnie można poczuć.
Podczas pierwszego treningu, kiedy jeszcze nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać, byłam w lekkim szoku. Tu właśnie ukazały się magiczne właściwości mojej piłki, która z każdym zestawem robiła się coraz cięższa! Pod koniec ważyła jakieś 10 kilo ;) Super opcja dla kształtowania barków, kiedy to wykonujesz przeskoki i cały czas trzymasz piłkę w górze.

Jak wyglądają ćwiczenia?
Różnie. Od typowych cardio (np przeskoki) do typowo kalistenicznych (deska, spięcia brzucha) gdzie piłka służy tylko jako pomoc. No dobra z tą pomocą to nie tak, bo nawet Ewa powtarza, że "tu piłka wcale nam nie pomaga" :) Rzeczywiście, deska na piłce jest o wiele trudniejsza niż w pozycji tradycyjnej. Brak stabilności sprawia, że ćwiczenie jest trudniejsze i intensywniej angażuje mięśnie.

Kolejnym razem, gdy przerabiałam trening było już łatwiej. Nie było dialogu z Ewą:
Ewa: jesteś ze mną?
Ja: Niee, Ewa poczekaj, jeszcze nie jestem!
:)
Pierwsza część treningu jest bardziej dynamiczna. Druga już mniej. Ogólnie trening mija szybko i ciekawie. Zaczyna się oczywiście rozgrzewką, kończy rozciąganiem, które tu bardziej mi się podoba niż w Turbo Wyzwaniu.

Swojego planu treningowego nie opieram tylko na jednym programie. Jest to raczej dodatek do ćwiczeń siłowych i biegania. Nie mniej jednak cieszę się, że trafiłam na ten program. Zawsze to jakieś urozmaicenie.

piątek, 19 lutego 2016

Nike Pegasus 30 Shield recenzja

Na Nike Pegasus 30 shield trafiłam całkiem niechcący. Na wersję shield znaczy się, bo tylko taka była dostępna w sklepie. O samych Pegasusach słyszałam wiele dobrego, spotkałam się ze stwierdzeniem bliskiej osoby, że to najlepsze buty, w jakich biegała, tak dobre aż kupiła sobie jeszcze jedną parę, nim zniknie ze sklepów. 
Pegasusy to moje pierwsze buty do biegania. Wcześniej biegałam w starych Nikach, które wygrzebałam z szafy nie mając pojęcia, czy są przeznaczone do biegania ale wyglądały ok i nadawały się najbardziej ze wszystkich. W sumie dobrze mi się w nich biegało no ale skoro przygodę z bieganiem rozpoczęłam na dobre, trzeba było kupić coś bardziej profesjonalnego. Moje niewielkie doświadczenie i jeszcze mniejsza wiedza na tamten moment sprawiły, że wybór padł właśnie na Nike Pegasus+ 30 shield.

W teorii są to buty z dużą amortyzacją, jeszcze większym dropem (wg producenta wersja damska ma drop 13,1 mm!), bardzo miękkie, wyposażone w warstwę ochronną Nike Shield, która ma chronić przed wilgocią. W praktyce przymierzyłam je i byłam zachwycona. Były naprawdę wygodne. Niestety rzeczywistość zweryfikowała moje pierwsze wrażenia.

Generalnie ciężko mi się w nich biegło. Duży drop wymuszał bieganie z pięty, co dla początkującego, bez udoskonalonej jeszcze techniki, nie było dobre. Poza tym, z racji dużej amortyzacji, miękkości bieg był lekko toporny, jak po materacu. W lecie było mi w nich gorąco no ale w sumie to nie są buty przeznaczone na ciepłe dni. 
W biegu po mokrym terenie okazało się, że warstwa shield jest jakoby jej nie było. Miałam wrażenie, że w ogóle nie chroni przed wodą z małej kałuży. Po przebiegnięciu 4km w podeszczowym asfalcie buty były całkiem przemoczone. Tak więc moim zdaniem shield jest całkowicie zbędny, sprawia jedynie, że w stopę jest gorąco.

Amortyzacja to cecha bardzo względna, jedni lubią, inni nie. Ja nie lubię. Wynika to z mojej natury. A z natury lubię twardo stąpać po ziemi, czuć grunt pod nogami. Zawsze chodzę w płaskich butach więc duży drop do biegania to nie był dobry wybór.

Nie twierdzę jednak, że Pegasusy do niczego się nie nadają. Bardzo dobrze chodziło mi się w nich po górach (weszłam w nich między innymi na Giewont). Do tego celu mi pasują a ponadto mają dobry bieżnik - nie jest to typowo trailowy ale na pewno oferują lepszą przyczepność niż standardowe buty sportowe czy buty do biegania w lecie po mieście. Poza tym są dobrze odblaskowe, po zmroku można biegać bez obaw :)

Czy teraz bym je znów kupiła? Nie, ale nie żałuje, że je mam. Dały mi ważną lekcję, pokazały kierunek preferencji biegowych.
Obecnie moimi głównymi butami do biegania są Brooks PureFlow 3, które są istnym przeciwieństwem Nike Pegasus. A biega mi się w nich wyśmienicie :)

wtorek, 16 lutego 2016

Gusta i guściki czyli nie kupuj butów, które ci polecają

Ludzie nauczyli się dokonywać wyborów na podstawie opinii w internecie. Nie dziwne, są one łatwo dostępne, wydają się wiarygodne choć i z tym ostatnimi czasy bywa kiepsko (opinie sponsorowane) no ale teraz nie o tym.
Są produkty, których recenzje na nic się zdają, gdyż gusta, preferencje są tak różne, że trudno mówić o jakimkolwiek obiektywizmie. Są to głównie muzyka, książki, smaki a także ubrania i buty.
Nie jest rozsądnie bazować tylko na opiniach chcąc dokonać zakupu jednego z powyższych. Skupmy się na butach do biegania, bo o nich będzie mowa.
Każdy ma inne preferencje, technikę, widzimisię. Polecanie więc danej osobie konkretnych butów dlatego, że dla mnie super mija się z celem.
Będę trzymać się swojego zdania, że na początek przygody z bieganiem warto kupić coś taniego, bez bajerów, coś co po prostu dobrze leży i jest wygodne a następnie kupić coś ze wszystkim tym, czego brakuje nam w obecnych butach (tudzież bez tego, co nam przeszkadza)
Jak już z czasem wypracujemy swoje preferencje, warto się rozejrzeć, co ludzie polecają w danej klasie choć i tu korzystać z opinii tylko jako podpowiedzi a nie wyznaczników.

Swoją przygodę z bieganiem rozpoczęłam od butów z szafy. Starych Ników, które wyglądały jak buty do biegania choć nie mam pojęcia, czy zostały do tego stworzone. Kiedy postanowiłam zakupić sobie coś bardziej profesjonalnego, niestety nie byłam taka mądra jak teraz :) Kupiłam coś, o czym ktoś powiedział, że są super najlepszymi butami, jakie miał na nogach. Dla mnie absolutnie się nie sprawdziły. Nie biegało mi się w nich dobrze, wymuszały mi lądowanie na pięcie, ogólnie czułam, jakbym biegała po grząskim terenie. Ciężko mi się biegło.
Te buty pozwoliły mi zrozumieć, że lubię twardo stąpać po ziemi. Całe życie chodzę w płaskich butach, im cieńsza podeszwa i lepszy kontakt z podłożem tym lepiej się czuję. No i ni stąd ni zowąd nałożyłam do biegania miękkie buty na obcasie. Bo tak mogę określić dużą amortyzację i drop z rzędu 13,1mm. nic dziwnego, że źle się czułam.
O jakich butach mowa, napiszę następnym razem wraz z dokładniejszą recenzją.

wtorek, 9 lutego 2016

Ćwiczenia na jędrne pośladki dla leniwych

Jak dla mnie najlepsze ćwiczenia na pośladki to różnego rodzaju wykroki, przysiady z odpowiednim obciążeniem.
Czasem jednak przychodzi dzień, kiedy po prostu nie chce mi się podnieść tyłka. Sięgam wtedy po mój ulubiony trening horyzontalny, który daje niezły wycisk. 
Trening robiony praktycznie na leżąco, więc nie ma wymówki, że nie chce mi się wstawać :)
Jest to zmodyfikowana wersja treningu Mel B - 10 minutowy trening pośladków:
Jeśli ktoś widzi go pierwszy raz, polecam wykonać go po prostu tak, jak leci. Potem można dodać lekkie obciążenie.
Moja obecna wersja to wykonywanie każdego ćwiczenia, na każdą stronę po 1 minucie z obciążeniem na każdą nogę w postaci 3 kg.
Obciążnik 3kg jest dość toporny ale daje radę a pośladki płoną.
Moja parówka ubrana w ten obciążnik wygląda tak:

Obciążenie to indywidualna sprawa, trzeba dobrać je tak, by ćwiczenie było wykonywane z trudnością, pod koniec już z ledwością. Obciążenie należy zwiększać stopniowo, co jakiś czas. 
W tym treningu raczej więcej niż 3 kg dźwigać nie będę, ale tylko dlatego, że nie wyobrażam sobie nałożenia jeszcze większych obciążników. I z racji, że ten trening traktuję tylko jako sporadyczne urozmaicenie, zostanę przy tym, co mam.

piątek, 22 stycznia 2016

KFD Premium Dessert - deser proteinowy test

Test KFD Premium Dessert czyli moje wielkie oczarowanie rozczarowaniem.


Budyń i tym podobne to chyba mój ulubiony deser. Uwielbiam wszelkie pudingi i te sprawy. Och, jak bardzo marzyłam, żeby mieć coś, co mogę bezkarnie jeść i będzie budyniowe.
Aż któregoś pięknego dnia, gdzieś na internetach przeczytałam, że ktoś miał podobne marzenia i zaproponowano mu właśnie deserek KFD. No to szybko do sklepu oglądać to cudo. O, jest, jest, rzeczywiście jest. A pod nim wszechobecny zachwyt. No to kupujemy! A jak!
Nie było żadnych z polecanych smaków, wzięłam więc śmietankowo biszkoptowy.
Paczka przyszła i do dzieła. Ależ przebierałam nóżkami ;)
Na początek z mlekiem. Akcesoria gotowe i jazda.
Kilka chwil miksowania i rzeczywiście, zrobiła się ładna, gęsta konsystencja. Deser podwoił, jeśli nie potroił swoją objętość. Duża micha pysznej szamki :)
No to czas na wyczekiwany moment. Łyżka w ruch i....
Opadłam na podłogę i zalałam się łzami. Bynajmniej nie ze szczęścia. No dobra, troche przesadzam ale poczułam się oszukana. Doznałam rozczarowania roku. Dobrze, że dopiero styczeń!
Spodziewałam się czegoś w rodzaju budyniu o gładkiej budyniowej konsystencji a dostałam piankę w stylu śmietany w proszku "śnieżki" z lekko wyczuwalną strukturą proszku, dokładnie jak w śnieżce. Może to tez poniekąd wina smaku, jaki wybrałam, w końcu jest śmietankowy. Z wyglądu i konsystencji przypomina piankę do golenia, z bardziej zjadliwych rzeczy to mocno ubite białka jajka, ale na pewno nie budyń.

Czy to oznacza, że deser jest do niczego? O nie nie! To naprawdę fajna alternatywa dla białkowych szejków. Fajna odmiana. Jeśli ktoś oczekuje deseru w formie budyniu, to się rozczaruje. Jeśli jednak oczekuje dobrego, białkowego kogla-mogla to będzie zachwycony.
Ja przy drugiej próbie, wiedząc czego się spodziewać, byłam oczarowana. 
Deserem można się najeść, zaspokoić ochotę na słodkie, choć bardzo słodki wcale nie jest. Przy kolejnych zakupach kupię go ponownie, tylko inny smak. A kolejnym razem spróbuje przygotować go z wodą.
Szkoda, że nie mogę zrobić go w pracy. Więc zaraz biorę się za wcinanie galaretki :)

08.03.2016
I po oczarowaniu ani śladu...
Kupiłam w międzyczasie jeszcze smak waniliowo-truskawkowy. Okropny! :( Widzę, że to tego typu deseru bardziej pasują mi smaki nie owocowe. Będę go używać jako dodatek do innych dań bo na "surowo" tego nie dałam rady zjeść :(
Poza tym testowałam różne metody przyrządzania. I moje wnioski sa takie:
-Z zimna wodą/mlekiem wychodzi pianka do golenia
-Z ciepłymi juz lepiej się rozpuszcza/ubija ale jest rzadki i do tego bezpośrednio po przygotowaniu mega obleśny :D
-Jednak jeśli tak przygotowany z ciepłym mlekiem włożymy do lodówki np na noc - rano jest naprawdę fajny i mogę pokusić się o stwierdzenie, że budyniowy - no dobra, to prawdziwego budyniu, pudingu wciąż daleko ale na pewno bliżej niż w wersji zimnej, gdzie pisałam o wyraźnym smaku proszku i konsystencji piany.
Niestety tego typu odżywki są raczej po to, by przygotować je i wszamkać np po treningu więc opcja z chłodzeniem w lodówce jest dość uciążliwa. Pomijam fakt, że na opakowaniu jest napisane, by spożyć bezpośrednio po przyrządzeniu. Nie wiem, czy dlatego, że po czasie traci jakieś właściwości, czy tak po prostu napisali.

Nie wiem szczerze mówiąc, czy zakupię jeszcze jedno opakowanie. Białko tradycyjne KFD, z szejkera mogę pić i pić, smaki są dobre, jedne lepsze od drugich ale na oblechę nie trafiłam jak dotąd ;)
KFD protein dessert w swojej formie pianki jest specyficzny i łatwo może zbrzydnąć. Dla mnie więc jako suplement stosowany od czasu do czasu może być, nie jako dodatek do codziennego menu.

czwartek, 21 stycznia 2016

KFD BCAA premium test praktyczny

Dziś na celowniku Premium BCAA firmy KFD.

BCAA to...blabla .Nie będę tu przytaczać informacji o właściwościach BCAA, bo musiałabym podawać źródła a poza tym każdy sobie wiele informacji może znaleźć. Swoich własnych spostrzeżeń też niestety nie opiszę, gdyż moje doświadczenia z tym produktem są póki co bardzo niewielkie. Skupmy sie więc na właściwościach praktycznych. 

BCAA Premium jest w formie proszku. Mam smak jabłkowo wiśniowy. Do rozpuszczenia w szklance wody. Ja z reguły tego typu proszki wolę najpierw rozpuścić w małej ilości wody a następnie uzupełnić i wymieszać. Mam wrażenie, że w mniejszej ilości łatwiej rozpuścić.

Wsypuję więc odmierzoną ilość (2 płaskie miarki) do wody i... ups, nie wygląda to dobrze. Proszek utrzymuje się na powierzchni, co daje do myślenia, że nie będzie łatwo.


Rzeczywiście, bo intensywnym bełtaniu, proszek jest nadal nierozpuszczony. Mieszam więc dalej.

Uzupełniam wodą, dalej mieszam. Niewiele to dało. Cały czas mamy wyraźną strukturę proszku.
Wystarczy.  Zaczynam rozumieć, dlaczego niektórzy wolą nabrać proszku od buzi i popić wodą. Ja póki co zostanę przy tym pseudo-rozpuszczaniu. Zabieram się do picia.

Smak fajny, kwaskowy. Trochę jak lemoniada. Bardzo mi pasuje. W ogóle nie czuć słodyczy. Szkoda, że nie da się dokładnie wymieszać. Po wypiciu nalewam jeszcze trochę wody do szklanki, co by opłukać i wypić resztki BCAA.
To moje pierwsze BCAA więc nie mam porównania. Jest smaczne, w dobrej cenie i ma działać. Rozpuszczalność w ogóle mnie nie zniechęca.


wtorek, 19 stycznia 2016

KFD Galaretka bez cukru

 Zapraszam na mój subiektywny test: galaretka dietetyczna bez cukru KFD

Lubię galaretki ale nie jadam galaretek - sam cukier. Dlatego tez przekonywałam samą siebie, że jednak nie lubie galaretek.
Ostatnio natknęłam się na wersję bezcukrową w sklepie KFD. Z pewną dozą nieśmiałości podeszłam do tego produktu, zwłaszcza, że opinie na stronie nie były zbyt pochlebne. I to właśnie odzwierciedlające moje największe obawy - za słodka!
Jednak postanowiłam, że spróbuję i podczas ostatnich zakupów sobie ją nabyłam. Smak grenadynowy.
Jak widać, nie jest to pożywny posiłek ale za to dobra alternatywa, jak się ma ochotę na coś słodkiego.
Wzięłam do ręki miarkę i się przeraziłam. Słodycz przeszła mi na palce i miałam wrażenie, że jest wszędzie, jeszcze przez długi czas.
No ładnie, pomyślałam, pewnie nie da się tego jeść. Ale cóż, przystąpiłam do dzieła.
Galaretka świetnie się rozpuszcza, równomiernie. Nie pozostawia warstwy żelatyny na spodzie.

Nie wiem, jak długo zastyga, zostawiłam ją na noc w lodówce i na drugi dzień zabrałam do pracy :)
Ku mojemu zaskoczeniu jest naprawdę pyszna! Wcale nie za słodka. A skoro ja tak twierdzę, namiętny unikacz wszelkiego słodzenia, co w przepisach ogranicza cukry o conajmiej połowę, to naprawdę nie jest za słodka. Może dla niektórych wydawać się wręcz mało słodka. A może to kwestia mojego smaku - grenadyna. 
Poza tym galaretka, jak galaretka, o konsystencji galaretki ;)
Jestem bardzo zadowolona z zakupu i na pewno kupię następnym razem inny smak na próbę :)
11.02.2016
Zjadłam już trochę tej galaretki i muszę stwierdzić, że ostatnio ledwo ją przejadłam. Nie wiem, czy to kwestia "dnia", czy z racji, że ograniczyłam słodkości ale miałam wrażenie, że jest okrutnie słodka. Od poprzedniej porcji minął jakiś czas i słodycz inaczej pamiętałam. Może mi się akurat kumulacja słodzika trafiła a mniej reszty, bo faktycznie była lekko rzadka. No nie wiem. Spróbuje jeszcze parę razy i zobaczymy.